Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

jakieś słowa, napisane jeszcze niezaschłym atramentem.
— „Szukaj... idź za spotkanem... o nic nie pytaj... milcz... bądź bez trwogi... S-O-F otwiera tajemnice...” Przeczytał kilkakrotnie, pismo było wyraźne, sztrychy energiczne i, widocznie jakby dla zwrócenia uwagi, szło wpoprzek papieru; pióro jeszcze mokre leżało obok.
— Cóż u djabła za żarty rebusowe, kto mi to nabazgrał! — wybuchnął, ani na chwilę nie przypuszczając czego innego; rzucił papier na biurko i poszedł zpowrotem do łóżka, był pewny, że uległ złudzeniu, zgasił światło, okręcił się w kołdrę i próbował zasnąć...
Znowu cichy, ledwie dosłyszany dźwięk fortepianu wionął z drugiego pokoju, ta tajemnicza, dziwna melodja, którą słyszał wtedy na seansie.
— Kto?... — ale zamilkł, zdławiony śmiertelnem przerażeniem.