Mr. Zenon już od trzech dni cały prawie czas przepędzał na ulicach.
Nazajutrz po niewytłumaczonem zjawieniu się pisma obudził się rano, przeczytał znowu te słowa zagadkowe, ubrał się pośpiesznie i wyszedł.
I odtąd chodził wciąż, chodził bezustannie, nawet spać nie przychodził do swojego mieszkania, jadał również, gdzie mu wypadło i o ile głód go zmuszał. Bał się wracać do hotelu, zaglądał do niego codziennie, ale tylko poto, aby od odźwiernego odebrać listy Betsy, których zresztą nie czytał.
Błądził wciąż po mieście, uciekał, szukając, unikał, nie mogąc się wyrwać z tłumów i przepatrując z najwyższą uwagą każdą twarz spotykaną, zaglądając trwożnie w każde oczy i drżąc wiecznem czekaniem, że posłyszy jakieś słowo, dojrzy jakiś znak, zrozumie jakieś spojrzenie, a wraz stanie się to, co mu było zapowiedziane.
Nie zwracał uwagi na zimno, mgły, deszcze, ni porę; włóczył się bezustannie z miejsca na miejsce, często całemi godzinami wystając na rogach
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ V.