Pochylił się ze zdumienia i przyczajonym, trwożnym wzrokiem obiegał twarz jej i postać całą... ta sama twarz, a rysy inne, obce... obce...
— Daisy!... Nie... nie... krzyczało w nim zdumienie, i przypomnienia wiły mu się błyskawicami szaleństwa, strachu, lęku straszliwego.
Nic nie rozumiał, nie mógł pojąć tej zmiany dziwnej, zdało mu się, że śni ciężko, że jakieś zwierciadlane odbicie Daisy stanęło przed nim i rozwieje się zaraz, natychmiast, sczeznie jak widmo...
Zamknął oczy i otworzył je natychmiast, ale Daisy stała na dawnem miejscu, była, widział ją w najdrobniejszych szczegółach, że cofnął się naraz, bo spojrzała na niego posępnym, otchłannym, obcym wzrokiem, a tak strasznym, iż padł na samo dno trwogi...
Wszyscy stali również w lodowatem odrętwieniu.
Mr. Joe zaś lękliwie podszedł do niej i dotknął palcami jej powiek, zatrzepotały i opadły mocno, a potem, stopniowo, dotykał jej skroni, rąk, piersi, ramion, przeciągał kilka pasów nad głową, cofnął się i rozkazująco powiedział:
— Pójdź!
Nie poruszyła się z miejsca.
— Pójdź! — zawołał silniej, cofając się zwolna i nie spuszczając z niej wzroku — drgnęła nagle i, jakby z trudem odrywając się od posadzki, zaczęła się posuwać za nim sztywnym, automatycz-
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.