czując się zarazem jej bliższym o tę wydartą tajemnicę.
— Medjum do biczowań! — szepnął z pogardliwą goryczą i porwał się nagle: drzwi wchodowe trzasnęły i wszystkie światła zajaśniały w żyrandolach.
Rozglądał się ze zdumieniem, bo drzwi stały zamknięte i w pokoju nie było nikogo, tylko na biurku leżała rozłożona mapa kolejowa z podkreślonemi punktami grubym, czerwonym ołówkiem, a obok leżał przewodnik po Włoszech, otwarty na Amalfi, również opatrzony licznemi podkreśleniami...
Przyglądał się temu ze skupioną ciekawością, nie mogąc zrozumieć, kto to mógł zrobić i kiedy? bo musiał ktoś być przed chwilą... może nawet był jeszcze... gdyż ciężkie portjery u drzwi drgały w ostatnim, konającym ruchem, jakby ktoś tylko co przeszedł... posadzka zaskrzypiała w drugim pokoju... odsunęło się jakieś krzesło... ktoś tam był z pewnością... ktoś przechodził z pokoju do pokoju... drgały sprzęty... szelest cichych kroków rozlegał się wyraźnie...
— Anie! — zawołał, myśląc, że to pokojówka.
Nie było odpowiedzi, szelesty ucichły, ale natomiast, jakby z ostatniego pokoju, rozległ się przyciszony, daleki śpiew...
Rzucił się tam gorączkowo.
Również nie było nikogo, lecz śpiew spotężniał i brzmiał donośnie w ciszy mieszkania, że poznał głos Daisy i tę dziwną, tajemniczą piosenkę...
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.