ręką... z pustym dźwiękiem na zbielałych wargach... z przewróconemi oczami... porażony do rdzenia jego stalowym, hipnotyzującym wzrokiem, rozprężył się naraz i padł uśpiony.
— Będziesz spał do rana mocno i spokojnie, obudzisz się zdrowy, nic już nie pamiętasz i o niczem, o niczem! — suggerował mu z siłą, czyniąc nad nim długie, usypiające ruchy rąk.
Doktór chciał protestować, ale było już za późno. Zenon zapadł w kamienny sen, głuchy na wołania i próby budzeń.
— Tylko mnie słyszysz, i mnie rozumiesz, i mnie odpowiadasz! — szeptał mu Joe, naciskając mu palcami skronie i oczy.
— Chciałem, aby wypoczął nieco i pożywił się; jest straszliwie wyczerpany — tłumaczył się doktór.
— Czekałem na jego przebudzenie, aby go uśpić zaraz, zanim zdoła się w nim rozbudzić świadomość, potem byłoby za późno, jużby nikt nie spętał rozbudzonej myśli.
— A czyż można ją tak uśpić, że przebudzony nie będzie pamiętał o niczem?
— Ale można ją wyrwać i zatracić w niepamięci.
— Ciekawy, ale wątpliwie skuteczny eksperyment!
— Konieczny dla jego ocalenia i najpewniejszy! — rzekł twardo.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.