Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

A może ja śnię? A może wszystko jest tylko halucynacją? Zachwiał się w nagłym przypływie wątpliwości. Za oknami słaniał się smutny, zadeszczony dzień, chaos miasta, zatopionego w strugach wody, spływającej nieustannie, i mgłach.
Naraz obejrzał się na zwierciadło, połyskiwało martwą, sinawą taflą, odbijając w sobie cały pokój i jego twarz, dziwnie pobladłą i zmienioną.
— Ale czy to ja jestem? Wydał się sobie tak niepojęcie innym, tak strasznie obcym i nieznanym, że aż się cofnął w bezradnej trwodze.
— Przecież jestem! Widzę, czuję, stwierdzam! — myślał, dotykając różnych przedmiotów; czuł chłód bronzów, miękkość jedwabnych obić, rozróżniał barwy i kształty, spostrzegał różnice i, nieco tem uspokojony, usiadł do fortepianu, ale nie potrafił nad nim zapanować, gdyż z pod palców rwały się jakieś bełkotliwe, splątane krzyki. Uderzył klawisze z mocą, władczo, aż fortepian zajęczał, i popłynęła dzika melodja, podobna do jęków i chichotów szamocących się szaleńców.
— Radosny jestem i szczęśliwy, a coś we mnie płacze, coś się trwoży, ale co? Co? — pytał z uporem i, nie znalazłszy odpowiedzi, rzucił się na otomanę i, ukrywszy twarz w poduszkach, usiłował zapomnieć o wszystkiem. Nim jednak pogrążył się w niepamięci, odezwał się jakby tuż nad nim głos Daisy. Zerwał się gwałtownie, głos brzmiał już w pewnej odległości, ścichał.