Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

— A mimo wszystkiego chce im się jeszcze żyć — myślał, powróciwszy do mieszkania, i dosyć długo nie mógł się otrząsnąć z przykrego wrażenia, długo pamiętał tę dziecinną twarzyczkę z krwawą pręgą, jej błędne, zdziczałe oczy i te męczeńskie, wynędzniałe głowy nędzarzy.
— Co się tam dzieje? Buchnęły mu znowu do mózgu przypomnienia ojczyzny. Spychał je na samo dno niepamięci, lecz nie dały się zatracić, podnosiły się pieśnią tęsknoty i w coraz boleśniejszej tonacji powracały. Stanął przed bibljoteką, czytając machinalnie polskie tytuły, już nawet wyciągnął rękę po jakiś tom, ale cofnął się śpiesznie.
— Nie, poco wskrzeszać pogrzebane? Umarłem dla nich, nikt już tam nie pamięta, że byłem kiedyś pomiędzy nimi! Nikt! — powtarzał smutnie i z pewną goryczą.
— I ja nie pamiętam nic i nikogo! — wmawiał w siebie bardzo usilnie, gdyż właśnie w tej chwili pamiętał wszystko!
— Straszny kraj i straszni ludzie! — bronił się przed tęsknotą, sączącą mu się przez serce ostrym spazmem bólu.
— Wszystko przez tych Żydów! — szarpał się gniewnie. — Po licha właziłem do nich! Głupi sentymentalizm! — wyrzucał sobie niecierpliwie, ale dopiero wieczorem, przy obiedzie, w ognistych spojrzeniach Daisy zapomniał doszczętnie o wszystkiem. Daisy była milcząca i jakby owiana melancholją, tylko Bagh co chwila czołgała się do niego,