Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

— Być może, istotnie, ale od paru dni czułem się tak niesłychanie podniecony! Byłem pewien, że mnie coś nadzwyczajnego spotka. Prawda, przecież ja czekam... — Nie skończył.
— Powinieneś wyjechać! Nawet nasz doktór mówił do mnie, abym ci poradził zmienić klimat i otoczenie, a zwłaszcza otoczenie.
— To prawda, że nasz pensjonat jest nieco warjacki.
— A niektóre osoby mają na ciebie wpływ bardzo niebezpieczny.
— Mylisz się... — powstrzymał na ustach jej imię.
— Tak mniemam. Ty nie znasz całej potęgi jej woli, nie wiesz, kto ona jest, nawet nie przypuszczasz!
— Mówmy otwarcie. Przypuszczasz, iż Daisy mnie zaczarowuje i urzeka? — zaśmiał się dwiąco.
— Jestem tego pewien! — odpowiedział z twardą stanowczością.
— Kiedy wiesz, to może mógłbyś mi z taką samą pewnością wyłuszczyć, dlaczego to robi?
— Betsy mówi, że ona się w tobie kocha! — zaczął wymijająco.
— Betsy? Skądże Betsy może wiedzieć?
— Przeczuła to intuicyjnie.
— Jeszcze tego brakowało, żeby ona się tem zajmowała.
— Ale ja myślę, iż miłość jest tylko przynętą, że to tylko pozór, bo Daisy idzie o co innego...