Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaledwie pamiętam o tej miłości, zaledwie pamiętam! — rzucił wyzywająco własnemu sercu, oczekując z niepokojem jego odpowiedzi, lecz serce ani drgnęło, nie zabiło żywiej, nie szarpnęło się tęsknotą, tylko zjawiła się pamięć jakichś strasznych chwil. Ostatni dzień przed ucieczką z kraju wpełznął mu do mózgu i żarł kolczastemi kłami przypomnień.
Cab toczył się wolno, ściśnięty w nieskończony łańcuch powozów, omnibusów i automobilów. Ulice szumiały wrzawą i ruchem. Miasto majaczyło w szarych i zimnych mgłach. W głębiach sklepów połyskiwały światła. Czarne mrowie ludzkie płynęło jakby rzekami bez końca i liczby.
— Jak ona wygląda! Jak mnie przyjmie! — dumał, zapatrzony w larwy tamtych dni, wynoszących się coraz wyraziściej. Wszystkie słowa pomarłe znowu zadźwięczały w mózgu, wszystkie jej spojrzenia kłębem błyskawic przewinęły się, budząc strupieszałe przypomnienia cierpień. Godziny ciężkich walk, godziny zwątpień i rozpaczy, chwile nadludzkiej męki, cała Kalwarja tamtego życia przepływała przez niego gorzką, trującą falą. I chociaż przechodziły korowodem mar, do snów tylko dręczących podobne, w wyblakłą grozę przyodziane i w proch się rozsypujące, ale syciły mu duszę jakimś smutkiem daremnego żalu.
— Każde dzisiaj jest grobem dla wczoraj! To bardzo mądra konieczność! — westchnął jednak smutnie i, wchodząc do hotelu, postanawiał niezłom-