nie, że się nie pozwoli wytrącić z równowagi i nie da się urokom przeszłości.
— Jestem im obcym i obcym pozostanę. Dziesięć lat czasu leży między nami! Ale czego chce ode mnie ta marmurowa pani? Czy jeszcze mało zapłaciłem? — pytał, wrząc głuchym, buntowniczym gniewem i niechęcią, ale kiedy wszedł do przedpokoju i służący poszedł go oznajmić, poczuł szaloną chęć ucieczki.
Było już jednak za późno, ktoś biegł pośpiesznie, drzwi się otwarły, i Ada stanęła przed nim.
Wyciągnęła ręce gwałtownym ruchem radości.
Nie potrafił również wykrztusić ani słowa, tylko ręce się ich zwarły, oczy zatonęły w sobie i stanęli nieprzytomni prawie z dziwnego wzruszenia.
— Chodźcież! — ozwał się jakiś głos z głębi mieszkania.
Pociągnęła go do środka, naprzeciw szedł o kiju ktoś, kogo nie poznał narazie, i rzucił mu się w ramiona.
— Henryk! — zawołał z przykrem zdumieniem.
Tamten objął go jeszcze raz i szepnął bardzo serdecznie:
— Nareszcie! Takeśmy czekali!
— Od dwóch dni liczyliśmy każdą godzinę — odezwała się cichym, przedławionym głosem.
Zaczął się usprawiedliwiać, lecz Henryk, nie puszczając jego ręki, pociągnął go na fotel i zawołał radośnie:
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.