Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie tłumacz się, wszystko już jedno. Jesteś z nami, a resztę wyrzucimy za burtę. Ileż to lat nie widzieliśmy się?
— Prawie dziesięć! — szepnęła cichutko, przymykając oczy.
— Straszny kawał czasu. Nie przypuszczałem jednak, że spotkamy się w Londynie.
— Ja byłam pewna, że pan wróci do kraju...
— Cóż, kiedy jeszcze nie zatęskniłem do drogiej ojczyzny! — odezwał się ironicznie, był już spokojny, panował nad sobą.
— Jakto, nigdy nie zatęskniłeś do kraju? Nigdy?
— Nigdy, bo tutaj znalazłem to wszystko, czego napróżno pożądałem w ojczyźnie.
— I spokój? — spytała, podnosząc na niego oczy.
— Tak, i spokój — odrzucił z naciskiem.
— I nigdy pan nie żałował niczego?
Zawahał się przez mgnienie i rzekł cierpko:
— Nie. Przebrałem się zupełnie z przeszłości, a resztę zamordowałem w sobie. Zresztą, czego mógłbym żałować? Polskiej doli? Nawet szatan nam jej nie zazdrości, chociaż to jego pomysł! Przepraszam, niepotrzebnie poruszam tego rodzaju kwestję.
— I popełniasz głęboką niesprawiedliwość względem swoich przyjaciół.
— Nie mam w kraju żadnych przyjaciół i nigdy nie miałem.