Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc i my się nie liczymy?
— Nie miałem na myśli rodziny.
— Niech Ada powie, jak boleśnie odczuliśmy twój wyjazd.
— Naturalnie, ubył partner do winta.
Henryk żachnął się, boleśnie dotknięty.
— I nie zdobyliście się ani na jedno słowo do mnie!
— A czy pan dał nam jaki znak życia? — Głęboko skryta skarga brzmiała w jej głosie.
— Więc to moja wina? — wyzywająco patrzył na nią.
Ada pochyliła głowę i wyszła do drugiego pokoju.
— Dajmy spokój wyrzutom. Nie trujmy się i przekreślmy wspólne winy! Na usprawiedliwienie powiem ci to, że dopiero przed paru laty dowiedziałem się, iż jeszcze żyjesz. Ada nigdy o tem nie wątpiła, zaś dopiero od roku zdobyłem twój adres.
— Musiał go zdradzić mój dzierżawca!
— Nie, mordowaliśmy go nieraz, i nie zdradził. Twój zaś adwokat nieustannie nas przekonywał o twojej śmierci, a jako najważniejszy dowód przytaczał to, że cały majątek, obciążony tylko jakiemś dożywociem, zapisałeś na cele publiczne. Musieliśmy wkońcu uwierzyć, tylko Ada nie dała sobie wmówić. Ona jedna przeczuwała prawdę. Przed paru laty w Kairze poznaliśmy pana W. P. Grey’a.