Napróżno szukałem zdrowia po świecie i wreszcie dałem spokój, ale tem bardziej chciałem się z tobą zobaczyć.
— Przyjechaliśmy do Londynu umyślnie.
— Dla mnie?
— Tak, a czy wiesz, że umierającemu niczego się nie odmawia?
— Nie rozumiem, co to ma za związek z tobą!
— Taki, że mam do ciebie wielką, ostatnią prośbę.
— Chyba żartujesz ze mnie. Przesadzasz swój stan.
— Niestety, znam go lepiej, niźli doktorzy, i wiem, że mogę umrzeć w każdej chwili. Dlatego właśnie tu jestem i proszę cię, jak prosi umierający, zaopiekuj się moją żoną i córką!
— Ja? Twoją żoną i córką! — zerwał się ze zdumienia.
— Po mojej śmierci zaopiekuj się niemi! — powtórzył z mocą i patrzał w niego serdecznem, przełzawionem spojrzeniem. — Pomyśl, po mojej śmierci nie będą miały nikogo prócz ciebie. Pomyśl!
— Chyba nie wiesz, co mówisz! — wykrzyknął, nie mogąc jeszcze uwierzyć własnym uszom.
— Myślałem o tem długo! Cóż w tem widzisz nadzwyczajnego?
— Tak, istotnie, ale spadło na mnie tak nieoczekiwanie...
— Usiądź przy mnie, pomówimy obszerniej. Nie obawiaj się kłopotów opieki, wszystkie sprawy
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.