sko, tak kusząco blisko krwawiły się jej usta, te niepokojące, jakby wiecznie spragnione usta. Patrzył na nią niby na dzieło sztuki, sycił oczy jego pięknem, radował się najczystszą radością artysty i dlatego z pewnym niepokojem zauważył, iż nieco przytyła i jej wspaniały biust nabiera pełności gron dojrzewających. Zdawała się nie widzieć przedstawienia, ni jego oczów, gdyż spojrzenia jej niosły się gdzieś błędnie, daleko, jakby do wspomnień minionych leciały.
— Czy pamięta? Czy zawsze z tą samą obojętnością pozwala się uwielbiać? Czy i innym w nagrodę rzucała okruch łaski królewskiej? Czy zawsze tak samo zimna i obojętna? Rozmyślał. Na scenie śpiewano Romea i Julję.
Teatr był przepełniony. W lożach bieliły się obnażone ramiona, połyskiwały rozgorączkowane oczy, skrzyły się brylanty i ustawicznie szemrały wachlarze. Zapach perfum i kwiatów przesycał powietrze.
Na sali panował mrok, tylko na jasnej scenie udani kochankowie śpiewali udawaną miłość. Słodkie kantyleny sączyły jad podrażnień, budząc szalone tęsknoty pocałunków i dreszcze namiętnych pragnień. Żądza śpiewała bezwstydną i nigdy nienasyconą pieśń rozkoszy.
A w jakiejś chwili, gdy kochankowie na scenie rzucili się sobie w objęcia, Ada upuściła wachlarz i, kiedy go podawał, szepnęła ledwie dosłyszalnie:
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.