— O tak, narzeczona ma pierwszeństwo, nawet przed nami...
Henryk z ciekawością jął się o nią rozpytywać.
— Jutro opowiem szczegółowiej! Musicie ją poznać. Dobrze się nawet złożyło, że pozna kogoś z moich! Do widzenia!
Z tem się rozstali. Zenon wracał zdenerwowany i zły na siebie, na nich, i na cały świat, postanawiając najsolenniej nie pójść jutro do British Museum.
— Bo i poco? Rozgrzebywać stare rany! Czegóż się dowiem? Że to się stało pod wpływem burzy i chwilowej słabości?
— Dlaczego jednak tak ze mną postąpiła? — buchnęło w nim równocześnie to stare, dręczące pytanie, że się już nie mógł na nic stanowczego zdecydować.
W domu zastał list Betsy, proszącej, aby przyszedł do nich jak najprędzej dla zdecydowania sprawy ich wyjazdu na kontynent. List był pisany z taką głęboką tkliwością, że pod jego wpływem zapomniał chwilowo o swoich udręczeniach, odpisując bardzo serdecznie i obszernie. Podniósł się właśnie, aby list zanieść do portjera, gdy ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę! — zdziwił się, gdyż cały hotel spał już oddawna, Malajczyk stanął w progu, bełkocąc coś bez związku.
— Co się stało? Mówże wyraźnie, nie rozumiem.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.