Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

wu spacerował po mieszkaniu. Czekał coraz niecierpliwiej na rozwiązanie tej oszałamiającej zagadki. Biła już szósta rano, gdy przeciągły jęk przedarł się z okrągłego pokoju. Rzucił się tam gorączkowo, Joe leżał omdlały na środku i był tylko sam jeden. Przenieśli go na łóżko, trzeźwiąc tak energicznie, że wkrótce otworzył oczy, rozejrzał się przenikliwie i zupełnie przytomnie szepnął:
— Czy on jest jeszcze? — Coś jakby trwoga zadrgała mu w głosie.
— Niema nikogo. Jak się czujesz?
— Jestem strasznie znużony, strasznie... strasznie... — powtarzał coraz wolniej i senniej. Zenon posiedział przy nim, dopóki na dobre nie zasnął, i wrócił do swego mieszkania i natychmiast położył się do łóżka.
Ale o jedenastej już był w British Museum, pod kolumnadą. Czuł się dzisiaj dziwnie smutny i ociężały, i mimo usiłowań nie potrafił na niczem skupić uwagi. Wszystkie myśli przeciekały przez niego, jak woda przez sito, nawet wspomnienia nocy nie wywoływały żadnych żywszych uczuć, były mu również obojętne, jak wszystko. Był jak ten dzień, znużony, mglisty i nudny.
Wreszcie ukazała się Ada, piękna, strojna i czarująca, że spoglądano na nią z podziwem.
Przywitali się w milczeniu; on bowiem nie miał nic do powiedzenia, zaś ona tak wiele, że tylko jej oczy zaśpiewały hymn radości, a na usta