Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Zenon tego nie odczuwał, gdyż, wyssawszy z jej wyznań straszne upokorzenie, syknął z tłumioną wściekłością:
— A potem przestałem ci być potrzebny! Pajęczyco!
— Nie mów tak do mnie, to potworne!
— A nie jestże jeszcze potworniejsze, coś mi powiedziała? Więc nie miłość rzuciła cię w moje ramiona, nie szał jakiejś świętej chwili uniesienia, lecz tylko dziki, rozrodczy instynkt! Nie pożądałem cię przecież, jak samicy, nie, kochałem twoją duszę, twoją wzniosłość, twoją człowieczą dostojność kochałem! A tyś szukała we mnie tylko samca! Czemuż na mnie wypadł ten wybór! Byłem tylko użyty za narzędzie... to wprost straszne!
Dławiła go bezsilna wściekłość, upokorzenie i niewysłowiony żal.
Ada słuchała mężnie, chociaż chwilami bladła jak trup, pochylając głowę coraz niżej.
— I pocoś mi to wszystko powiedziała? — jęknął.
— Bo cię kocham!
— Czy znowu, aby... — bluznął szyderczo.
Już z trudem zniosła tę zniewagę, pochwyciła jego ręce i, całując je z jakąś żarliwą pobożnością, zaszeptała łzawo:
— Zlituj się nade mną! Kochałam cię zawsze. Dopiero po twoim wyjeździe zrozumiałam, co tracę. Dopiero przez te długie, długie lata samotności zmierzyłam całą otchłań cierpienia! — zaczęła roz-