Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mogę tego zrozumieć, nie potrafię. Pierwszy raz w życiu spotykam się z tak nieprawdopodobną sytuacją. Zaiste święty!
— Tylko dobry i rozumny człowiek.
— I to mu wystarcza?
— Musi! Wmyśl się tylko w jego położenie! Cóżby począł teraz beze mnie sam jeden, chory i zdany na łaskę służących...
— Ale i twoje życie nie jest do pozazdroszczenia...
— Dlatego przyjechałam wziąć swój dział szczęścia.
Uśmiechnął się bardzo smutnie i rzekł z cichym wyrzutem:
— Gdybyś była przeczytała mój list...
— Przeczuwałam, żeś mi proponował: rozwód i małżeństwo!
— I wróciłaś mi go nierozpieczętowany!...
— Bo nie mogłam zostać twoją żoną.
— Pomimo wszystkiego, co zaszło!
— Nawet pomimo Wandzi! Nawet pomimo wszystkiego.
— Prawda, przecież tobie chodziło tylko...
— Kochałam cię i właśnie dlatego nie zostałabym nigdy twoją żoną, nigdy!
Aż przystanął zdziwiony naciskiem, z jakim to mówiła
— Nigdy, pragnęłam bowiem i pragnę, abyś szedł swobodnie swoją górną drogą. Orły muszą brać swój lot wysoko ponad ziemią, zdala od spraw