Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kuszenia Św. Antoniego, czarowne kuszenia! Majaki, do których nieraz wyciągałem ramiona. Ale czy potrafię się stąd oderwać! Tak wrosłem w tę glebę i tyle mnie z nią łączy...
— A przedewszystkiem narzeczona! — dławiło ją to tak dawno, że się już nie poradziła wstrzymać.
— Nietylko! Mam ważniejsze przyczyny! — Obejrzał się niespokojnie, jakby w obawie przed widmem Daisy. — Bywają niekiedy przeszkody, leżące poza naszą indywidualną wolą...
— Wykradnę cię i uwiozę ze sobą! Stoczę walkę z tobą o ciebie. Przemogę wszystko, przekonasz się, zwalczę niemożliwości, a nie dam cię już nikomu i niczemu! — wybuchnęła z mocą. — Jeśliś tylko niezwiązany sercem lub honorem! — dodała ciszej, smutniej i lękliwiej.
— Nie, nie! — bronił się słabo, gdyż Betsy ufna i kochająca zamigotała mu w pamięci, niby krzak różany.
— Wracaj do kraju z żoną, prędko ją spolszczymy! — wyrzekła, odgadując jego tajoną troskę. — To nawet będzie lepiej dla nas wszystkich! — oczy się jej zaszkliły, i ciężkie westchnienie rozrywało piersi, ale nie dojrzał tego ni odczuł, gdyż powiedział:
— Myślałem już i o tem!
Wyszli z muzeum i pojechali do domu.
Obrzydliwa, żółtawa i zimna mgła już zalewała całe miasto jakby brudną, wzburzoną wodą, z pod której ledwie majaczyły poczerniałe zarysy