Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

i radosnego wzruszenia. Płynął z tłumami machinalnie, jak kawał drzewa, porwany prądem, nie myśląc nawet, gdzie płynie i poco.
— Jakież to dziwne! — zdumiewał się, dopiero teraz pojmując całą niezwykłość wszystkiego, co tak niedawno przeżył.
Znalazł się w Hyde Parku i długo błądził po pustych drogach, zagubionych w bladem, przemglonem powietrzu. Dzień bowiem roztaczał się szary i posępny, wszystko dokoła tchnęło ciszą i smutną martwotą, obumarłe drzewa dygotały bezsilnie, wody lśniły zmatowanemi ślepotą oczami, a gdzieś wysoko nad parkiem kołowały stada jakichś ptaków i chwilami spływał wrzask kruków.
Smutek tego posępnego dnia przesączał mu się zwolna do serca, a jego siostrzyca, melancholja, jęła przysłaniać rozgorzałe oczy swojemi przegniłemi trupiemi rękami. Owładnęło nim jakieś niewytłumaczone zniechęcenie, przygasły żary, i nuda zasypywała je szarym obłokiem bezwładu. Stawał się w sobie beznadziejnie smutny, że nawet te czarowne wizje, któremi jeszcze przed chwilą poił wyobraźnię, i przed któremi klękał w zachwyceniu, zaczynały się przeobrażać w zwykłą rzeczywistość, były czemś przypadkowem i codziennem. Nawet ostatnie słowa Ady zdały mu się teraz jakiemś echem, przebrzmiałem oddawna i pustem. Z pewnym lękiem poczuł, jak te niedawne uniesienia i to przedziwne szczęście, zmartwychwstające wraz ze zjawieniem się Ady, pełzną w nim na łachman