Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bagh pana? — zdziwiła się niezmiernie jedna z pań.
— Prawie nie spałem całą noc, tak skomlała!
— To dziwne, mam pokój tuż przy oranżerji, a nie słyszałam — szepnęła Mrs. Tracy, spoglądając na panie; jakieś domyślne, przytajone uśmiechy przewinęły się po wszystkich ustach.
— Zazdroszczę pani wspaniałego snu, mnie budził każdy skowyt.
— Ona tęskni za swoją panią.
— A może rozmawia z nim — powiedział tajemniczo Mr. Smith, strzepując pośpiesznie palcami.
Znowu buchnął krótki ryk Bagh i tak gdzieś blisko, aż koty, pogięte w pałąki, ze zjeżoną sierścią skoczyły w objęcia Mrs. Tracy, która stanęła bezradnie, wodząc dokoła zalęknionemi oczami.
— Czy pan nie wie, kiedy powraca miss Daisy? — przerwała wreszcie przykre milczenie, jakie zapanowało, wylękłe damy odetchnęły, a Mr. Smith uderzył z gniewem w głownię, aż iskry posypały się na pokój.
— Nie wiem! — zdziwił się pytaniem, lecz mimo tego wszystkie spojrzenia skrzyżowały się jakoś porozumiewawczo.
— Mrs. Bławatskaja dowiaduje się o nią kilka razy dziennie, a ja nie umiem jej poinformować!
— Muszą o tem wiedzieć przyjaciele miss Daisy!