Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

— Będziesz na tem święcie zbratania się narodów? — odezwał się do Joe’go, kiedy wyszli przed dom.
— Z radością poznam twoją rodzinę! — powiedział serdecznie.
Pociąg już ich niósł ponad miastem, zatopionem w brudnych kłębach dymów i mgieł, gdy Joe znowu się odezwał:
— Mówiłeś dzisiaj, jakby ci kto przemienił duszę.
Zenon roześmiał się sucho i drwiąco.
— Wytrzeźwiałem! Czuję się zdrowy, śpię wybornie, mam apetyt, pracuję doskonale i nie trapię się niczem, oto tajemnica mojego stanu. Wiesz, do tego stopnia czuję się dobrze, że nareszcie zdecydowałem się na opuszczenie naszego pensjonatu!
— Już o tem słyszałem. Podobno Mrs. Tracy wydelegowała Mr. Smitha, aby cię prosił o pozostanie.
— Zabawny człowiek! Ani się spodziewasz, co mi powiedział o tobie!
— Chyba się skarżył na moje wystąpienie z loży!
— Było i o tem, ale powiedział mi z głębokiem ubolewaniem i trwogą, że zostałeś czcicielem miss Daisy i oboje służycie Bafometowi! Aha, i że wstąpiłeś do jakiejś Palladyńskiej loży!
— Nieprawda, daję ci na to słowo honoru! — zawołał gwałtownie. — Ja miałbym iść z nimi? Ja w służbie Bafometa i tego piekielnego Wam-