pira? Co za ohydny wymysł! — wzdrygnął się jakby z obrzydzenia czy trwogi.
— Przepraszam cię za mimowolną przykrość! Mówił mi o tem bez żadnych zastrzeżeń, więc ci powtarzam otwarcie.
— Lubieżny kretyn może mieć tylko takie asocjacje nikczemne.
— Co to jest ta Palladyńska loża?
— Świątynia, poświęcona kultowi szatana! Tam się zbierają jego wierni, tam miss Daisy prawdopodobnie jest jego kapłanką!
— Jest mistrzynią doskonałego trójkąta! Tak mówił Mr. Smith.
— Jeżeli nie samym „Barankiem” — dodał Joe półgłosem, rozglądając się podejrzliwie w tłumach, wychodzących wraz z nimi ze stacji.
— Gdzie jest ta loża?
— Podobno w okolicach Londynu w jakimś starym kościele.
— Przecież ja tam byłem! — zawołał, przypominając sobie na jakieś mgnienie fantastyczną scenę w podziemiach.
— Byłeś tam! Widziałeś! — pytał Joe w najgłębszem zdumieniu, odciągając go z tłumów pod jakąś wystawę, i wpił się w niego oczami.
— Tak, ale wiesz, nic już nie pamiętam... Coś mi się musiało zdawać, a teraz, w tej chwili... dalibóg nic nie pamiętam...
— Przypomnij sobie! Podziemia kościoła... stare grobowce... noc... jakiś wspaniały ceremo-
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.