Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

dzi, aż to zwróciło moją uwagę. Nadzwyczajnie piękna, ma tylko w sobie coś straszliwego...
— Demon i zarazem Madonna! — szepnął mimowoli.
— Może ją pan zna?
— Zauważyłem tylko w przelocie, i porównanie samo się nasunęło.
Pragnęła rozmawiać o tej dziwnej nieznajomej, ale wymówił się jakąś nagle przypomnianą sprawą i pojechał do domu.
Nie zawiódł się w obliczeniach, gdyż dopędził Daisy jeszcze w przedsionku.
— Byłem pewien, że to pani! — zaczął radośnie i, zmrożony niedbałym uściskiem jej dłoni, wstępował na schody w milczeniu. Nie śmiał się odezwać i zbliżyć, tak mu przegradzały drogę jej wyniosłe a przeszywające spojrzenia. Przyglądała mu się niepokojąco, aż te migotliwe, fascynujące błyski przesyciły go niewytłumaczonem pomieszaniem.
— Dawno pani przyjechała? — odważył się wreszcie na zapytanie.
Jej wargi poruszyły się leniwym ruchem węży, i jakiś szept wionął mu w twarz. Nie zrozumiał słów, ale przenikał go czar nieuchwytny samego dźwięku.
Odprowadził ją do drzwi mieszkania i chciał odejść.
— Będzie pan dzisiaj na seansie Bławatskiej?
— Wprawdzie obiecałem, ale, ale...