Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za trzeźwy jestem, aby na mnie podziałał! — odparł z przekonaniem.
Jakiś uśmiech prześlizgnął się po jej wargach i zamigotały powieki, ale się nie odezwała, bo Bławatskaja odjęła rękę od głowy klęczącego, i medjum zahipnotyzowane jakby zawisło w postawie pochylonej. Głos niski, mocny i bardzo melodyjny rozległ się w ciszy, wszystkie oczy opadły na nią migotliwym, niespokojnym rojem. Opowiadała zwięźle i obrazowo o swojej podróży ostatniej do Tybetu i stosunkach z Dalaj Lamą. Cisza stawała się już rozdrgana przyśpieszonemi oddechami, oczy zaczynały świecić fosforycznie, fantastyczne bowiem przejścia, niebezpieczeństwa, groza śmierci, wisząca nad nią w każdej chwili, niesłychane przygody, śnieżne zaspy, głód, napady zgłodniałych dzikich zwierząt, mroźne orkany, walki ze złemi potęgami, a wkońcu wydarcie tych nieśmiertelnych tajemnic bytu, których tylko cząstkę mogła ukazać w „Izys Odsłoniętej“, takim dreszczem ekstazy i uniesienia przejęły słuchaczów, że po skończeniu grzmot oklasków spadł na nią rzęsistą, długo niemilknącą ulewą.
Zasiadła w głębi na czemś w rodzaju tronu i siedziała nieruchomo, pełna majestatu i wyniosłości, a na estradę wystąpił stary Hindus w powłóczystej szacie złoto-zielonej i w ogromnym turbanie na głowie, zapowiadając część eksperymentalną przy pomocy medjum, jakoby wykradzionego z lamaickiego klasztoru, położonego na niedostępnych zgoła szczytach Himalajów.