Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

któremi głowami, grały niewidzialne instrumenty, zawieszone gdzieś wysoko, toczyły się w powietrzu prześwietlone kule mgławic i roje skrzeń jakby fosforyzującą rosą pokrywały ściany i wirowały w przestrzeniach.
Nastrój stawał się coraz trwożniejszy, i gorączkowe podniecenie dosięgło szczytu, gdy naraz wszystkie żyrandole rozbłysły, i w pełnem świetle medjum zaczęło się unosić wgórę, i w postawie klęczącej, nieruchome, z zamkniętemi oczami, z rękami skrzyżowanemi na piersiach, pozostało zawieszone w powietrzu. — — —
Święty lęk ogarnął wszystkich, wybuchnęły histeryczne płacze i spazmy, kilkanaście kobiet padło na kolana, śpiewając przełzawionemi głosami jakiś hymn dziękczynny. Wiele osób siedziało niby sparaliżowanych, nie mogąc oczów oderwać od tego cudu, który wciąż trwał. Wiele podeszło do samej estrady, nie wierząc własnym oczom. Parę aparatów fotograficznych utrwalało to niesłychane zjawisko. Wreszcie zdumienie zdławiło wszystkie głosy i skamieniło wszystkie ruchy, że pozostali w ekstatycznem oniemieniu podziwu i trwogi zarazem. Ale w jakieś niespodziane mgnienie mrok pokrył salę, i rozpoczęła się nowa serja zjaw; nowy dręczący sen, pełen niepokojących widziadeł i fascynujących halucynacyj, ogarnął wszystkie dusze. Tylko Daisy siedziała spokojnie, czuwając nad Zenonem, który w tej hipnotyzującej atmosferze jakby zupełnie stracił panowanie nad sobą.