Ogarniała go nieprzeparta senność, chwilami już halucynował, rwał się gdzieś, coś przytem szepcząc niezrozumiale i gorączkowo, że przytrzymywała go za ręce, trzeźwiąc władczemi spojrzeniami, ale kiedy zaczął sztywnieć, wpadając w zupełny trans, ścisnęła mu silnie wielkie palce u rąk i szepnęła nakazująco:
— Chodź za mną!
Poszedł automatycznie, nie rozumiejąc, co się z nim dzieje.
Oprzytomniał dopiero w jej mieszkaniu przed kominkiem, na którym palił się suty ogień, Bagh leżała na dywanie, wpatrzona w płomień, a za nią siedziała Daisy z papierosem w ręku.
— Jest pan u mnie! — odpowiedziała na jego zdumione spojrzenia.
— Ale jakim sposobem? Byliśmy przecież w Towarzystwie Teozoficznem!
— Było tam ciasno, gorąco, zrobiło się panu słabo i cała historja!
— Dziękuję! — pochylił się, aby ją pocałować w rękę, ale Bagh tak złowrogo warknęła, prężąc przytem grzbiet, że cofnął się mimowoli.
— Chciałem tylko wyrazić moją wdzięczność, i Bagh nie pozwala.
Uśmiechnęła się, wspierając stopy na grzbiecie pantery.
— Nieprzyzwyczajony pan do spirytystycznych seansów.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.