Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Miss Daisy przeszła, witając go skinieniem głowy, jak zwykle uprzejmem i nieco wyniosłem, mały groom szedł za nią z wielkiem pudłem w ręku.
Stał chwilę z przymkniętemi oczami, pewny, że to przywidzenie lub halucynacja, bo i jakże, przed chwilą zostawił ją tam uśpioną w pokoju seansowym, widział na własne oczy, pamięta... a ona teraz tutaj, ubrana do wyjścia, idąca z przeciwnej strony...
Nie, to halucynacja.
Otworzył naraz oczy. Miss Daisy była już na końcu korytarza i skręcała właśnie na schody wejściowe...
Nadludzkim skokiem był już tam i wsparty o balustradę, patrzył jak schodziła nadół szerokiemi schodami...
Schodziła wolno, tren sukni ciągnął się za nią po szerokich marmurowych stopniach, rezedowo-rdzawy płaszcz, obramowany futrem, obtulał jej postać wyniosłą, jasne włosy wymykały się wzburzonemi falami z pod wielkiego, czarnego kapelusza... widział te szczegóły dokładnie, słyszał każde jej stąpnięcie... czuł ruch jej każdy...
A na skręcie do przedsionka odwróciła głowę, oczy się ich skrzyżowały błyskawicami, zderzyły i rozbiegły, że cofnął się bezwiednie w cień... ale słyszał jej głos... szczęk drzwi... kroki na posadzce przedsionka... głuchy tupot koni na asfalcie podjazdu... śliski szmer odjeżdżającego powozu...
— Kto tu wyjeżdżał? — zapytał po chwili odźwiernego.