Ze źrenic Bafometa rodzi się dusza i jak piorun leci wskróś czasów, by znowu kiedyś w Nim utonąć! Powstała z Niego i staje się Nim.
Zakreśla tajemniczy krąg i powraca do wiekuistego źródła.
O Daisy! O Daisy!
Myśmy szukali się od pierwszych dni stworzenia! Myśmy tęsknili do siebie jeszcze na początku, jeszcze w Nim.
Zali to tylko sen? To niechaj trwa, niechże się śni wiecznie, wiecznie...
Wichry jakichś przypomnień zaczynają przelatywać mózg, poznaje, rozumie i wzgardą wzbiera mu dusza.
To byłem ja? Ten plugawy łachman człowieczy to byłem ja?
Jak śmigi, zatrzepotały się w mgławicach jakieś byty, jakaś rzeczywistość i jakieś nędzne, smutne rojowiska ludzkie! Płacz od nich płynie, żałosny płacz i skarga! Rosa tych łez opada mu na oczy i sączy się do serca gryzącem cierpieniem...
Daisy! Daisy!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Zamknął śpiesznie oczy, uderzony przykrem światłem poranku.
Myśl wstaje jakby z głębokiej otchłani, pracuje ciężko, szuka w ciemnościach, trzepoce się w męce, rozbija o mgławe zapory złud, przedziera się wskroś mamideł i staje zalęknioną, smutną