Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

jaśnią... Serce poczyna się znowu trwożyć, a świadomość podnosi beznadziejnie smutne oczy i pyta:
— Co to właściwie było?
Oprzytomnił go dźwięk własnego głosu i znowu otwarł oczy. Szary, przemglony poranek zalewa pokój, a ulice już szumią zwykłą melodją ruchu! Taki sam dzień, jak wczoraj! Deszcz, zimno i nuda!
— A tamto? — Snuły mu się w pamięci jakieś mgławe, poszarpane strzępy, ale co chwila bledsze, niklejsze i coraz bardziej nieuchwytne.
Zerwał się z łóżka, usiłując sobie tylko przypomnieć, kiedy powrócił do domu i jakim sposobem.
— Jechałem z Daisy! — skupiał rozchwianą pamięć. — Ale co potem? Co się później ze mną działo? — Nieprzenikliwy mur, pełen mglistych, niepochwytnych majaków zakłębił mu się w mózgu. Pamiętał rozmowę z Adą, pamiętał opowiadanie Wandzi, wszystko aż do chwili siadania do powozu, ale potem nieprzebita ciemnica, noc i niepokój, przesiany oślepiającemi błyskawicami trwogi.
Wszedł służący, niosąc wraz z herbatą i notę firmy I. Cooc, w której była oznaczona godzina pociągu nadchodzącego do Dovru, nazwa statku i nr. kabiny.
— Czy miss Daisy u siebie? — zapytał, odzyskując równowagę.
— W tej chwili poszła tam Mrs. Bławatskaja i Mr. Smith.
— A czy Mr. Joe nie wyszedł jeszcze?