— Więc wyjeżdżacie? — odezwał się wreszcie, odzyskując nieco równowagi.
— Mamy już kupione miejsca międzypokładowe do Bombaju, a stamtąd Buddha zaprowadzi nas na Wielką Drogę!
— Gdzie jedziecie? Gdzie! nie mógł się jeszcze połapać ni uwierzyć.
— Ja jestem tylko jego cieniem, idę, gdzie on idzie! — mówił tak poważnie, że musiał uwierzyć w jego słowa, i tem większy niepokój nim owładnął.
— Trzeba go ratować! — postanowił, dzwoniąc energicznie na lokaja.
Wysłał długą depeszę do Bartelet Court i kazał poprosić Mr. Smitha, który na szczęście był jeszcze w domu i natychmiast się zjawił. Wysłuchał opowiadania z najgłębszem współczuciem, nie mogąc się jednak powstrzymać od sekciarskiego triumfu.
— Opuścił nas, a to smutne rezultaty! „Po owocach ich poznacie je”. Oto dokąd prowadzi swoich wielbicieli ta djablica!...
— Kogóż ma pan na myśli?
— Miss Daisy! Byłem u niej z Bławatską, otwarcie się przyznała do służenia Jemu! — strzepnął zabobonnie palcami.
— Ważniejsze dla mnie oto stan chorego! — Odezwał się wielce znękany.
— Chciałbym go zobaczyć, może się już przebudził...
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.