Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

biegunami: śmierć — życie, czyli między: wiem — jestem! Niema w naturze...
— Być może, iż to wszystko prawda! — przerwał mu niecierpliwie Zenon, ogarnięty nieprzepartą żądzą ucieczki od tego wszystkiego. Nie czekając już przyjazdu Betsy, wybiegł na ulicę i z radością zanurzył się w ciżby tłumu.
— Więc jeszcze jestem! — stwierdzał się fizycznie, prąc się wskróś zatłoczonych trotuarów. — Przecież nie mogę już tak żyć dłużej, nie mogę! I nie chcę zwarjować! — krzyczał w nim przebudzony nagle instynkt samozachowawczy. — Wrócę z Adą do kraju i zapomnę o wszystkiem! — marzył, pozwalając się nieść tłumom, gdzie im się podoba. I czuł się coraz spokojniejszy, gubiąc zwolna wszelkie obawy i pamięć tamtych spraw strasznych.
Ale równocześnie spostrzegał w ludziach jakieś niezrozumiałe zmiany, które go zaniepokoiły. Twarze zdały mu się być tylko maskami, przez które przeświecały jakieś obce, zagadkowe oblicza. I spojrzenia mieli tak promienne i strzeliste, że nad głowami wiły się ustawiczne kłęby migotów i błyskawic. I poruszali się inaczej, jakoś płynniej, jakby unosząc się nad ziemią. Zaś gwar miasta przeistaczał się w rozfalowaną i nieskończoną melodję... Każdy głos brzmiał zosobna, i razem tworzyły chór niebiańskich dźwięków. Nawet mury wzięły barwę lazuru i wynosiły się aż gdzieś ku niebu. Wszystko, na co spojrzał, miało ten sam