Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/301

Ta strona została uwierzytelniona.

miła jednak własny ból i troskała się już tylko jego dziwnym stanem.
— Bo powinien pan na jakiś czas wyjechać! — radziła, jak siostra.
— Wyjadę, wypocznę i powrócę z nowemi siłami — odpowiadał potakująco.
Uśmiechnęła się bladym uśmiechem żałości, żegnającej go na zawsze. Krótki spazm targnął jej sercem, a w mózgu zahuczało złowrogie: nigdy, nigdy cię już nie zobaczę.
Przerwał im rozmowę Malajczyk, wzywając do Joe’go.
Leżał bezwładnie na łóżku, doktór czynił koło niego jakieś specjalne zabiegi, po których otworzył oczy, nie poznając jednak nikogo. Napróżno przemawiali do niego, nie odpowiedział nikomu i, uśmiechając się do siebie, patrzył przez wszystkich gdzieś daleko, daleko.
Uradzono, że doktór będzie przy nim czuwać wraz z pielęgniarką i rano, zależnie od jego stanu, zawiezie go do szpitala lub do Bartelet Court.
Betsy odjeżdżała tak zrozpaczona, iż przy rozstaniu po kilka razy błagała Zenona, żeby go nie opuszczał i czuwał nad nim.
— Nie odstąpię go do rana — upewniał szczerze i prawie natychmiast zapomniał o przyrzeczeniu, gdyż zaraz po ich odjeździe poszedł do Daisy, pomimo dość spóźnionej godziny, ale cofnął się od samych drzwi.