radnie, jak stary dowlókł się do drzwi, a odwracając się jeszcze raz, rzekł:
— Szaleństwo i Śmierć!
Ledwie ucichły jego kroki na korytarzu i Zenon stał na środku pokoju, nie ochłonąwszy jeszcze z zamętu, gdy służący zameldował:
— Walizy zniesione i konie czekają! Już czas na pociąg...
Nie zdziwił się, wiedząc już w tej chwili, gdzie ma wyjeżdżać i czyj to głos przywołuje go nieustannie.
Zakręcił się po mieszkaniu, chciał coś pakować, czegoś szukał bardzo usilnie w szufladach, próbował zbierać kartki rękopisów, i wszystko mu z rąk leciało, i o wszystkiem zapomniał, trawiony radosną gorączką i słodkiem udręczeniem oczekiwań.
— To dzisiaj! Zaraz! Natychmiast! — zdumiewał się coraz nieprzytomniej.
Czasowa wizja szczęścia przejęła mu duszę niewysłowionym zachwytem. Spłonął cały, niby słońce, i mocą szalonych pragnień rwał się na jakieś niebosiężne szczyty, aż tam, skąd płynął ten władczy nakaz...
— Daisy! Daisy! — wołał ekstatycznie, niepomny już siebie i życia, jakby rzucając się w nieskończoność. Czekam wyzwolenia! Czekam w tęsknocie i miłowaniu! — modlił się żarem czciciela i niewolnika.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/306
Ta strona została uwierzytelniona.