Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

Wzdrygnął się z odrazą, bo tamta mara była wprost straszna i ohydna, ale mimo to, nie mógł zaprzestać porównań, ni zdusić w sobie jakiegoś dziwnego niepokoju i udręczenia, że nawet nie słyszał jej zapytań; na szczęście, na rogu Fleet Street i jakiegoś zaułka zagrodził im drogę tłum ludzi pod ruchomym dachem parasoli, skupionych dookoła jakiegoś rozkrzyczanego człowieka.
Przysunęli się bliżej aż do wysokiej mównicy przenośnej, na której stał pod parasolem wysoki, czerwony i opasły człowiek i, przerzucając ustawicznie rozpięty parasol z ręki do ręki, krzyczał ochrypłym, a wielce namaszczonym głosem coś w rodzaju kazania, gęsto przeplecionego porównaniami biblijnemi i cytatami... Chwilami rzucał się naprzód z namiętnym okrzykiem groźby, i pozostawał jakby zawieszony w próżni, z rozłożonemi rękami... Wtedy występowała jakaś kobieta w czarnej sukni, z wielkiem, zielonem piórem u kapelusza, blada i chuda, biła w olbrzymi tam-tam miedziany z taką siłą, aż tłum się cofał, a czworo dzieci w białych powłóczystych szatach, przemiękłych i obłoconych, ze skrzydłami u ramion, zaczęło śpiewać hymn piskliwemi głosami i tańczyć dokoła mównicy, niby koło arki przymierza...
Kaznodzieja był założycielem nowej sekty, sekty „Trwogi“.
Przepowiadał bliski koniec świata, żądał powszechnej pokuty, rozdania wszelkich dóbr ziemskich, zburzenia miast, zaprzestania pracy