Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ nie, byłem na seansie, nie biorąc w nim żadnego bezpośredniego udziału, bo grałem, a właściwie zacząłem grać i usnąłem przy fisharmonji, obudzili mnie, gdy już było po wszystkiem.
— Pan w te rzeczy nie wierzy? prawda? — prosiła prawie.
— Przedewszystkiem nie wiem, nic nie widziałem, nic nie twierdzę i niczemu nie zaprzeczam, bo się tem nie zajmuję — przypomniał sobie w tej chwili tę dziwną podwójność Daisy, ale nie wspomniał o tem ani słowa, by jej nie straszyć...
— Joe już przeszło dwa tygodnie nie był w domu, a przecież niedługo kończy mu się urlop i musi wracać do pułku — skarżyła się cicho.
— O ile mówił, nie powraca już do służby.
Betsy stanęła zdumiona.
— Nie powróci! Boże mój, to się ojciec dopiero zmartwi! — jęknęła.
Mr. Zenon jął z zapałem tłumaczyć przyjaciela, przedstawiając życie wojskowe w najczarniejszych barwach, jako niegodne człowieka tak bardzo wyjątkowego, jakim był Mr. Joe, ale Betsy tylko kiwała smutnie głową.
— Co ojciec na to powie, co? już teraz życie w naszym domu stanie się nie do wytrzymania... czuję, że ojciec pogniewa się z nim na śmierć... nie przebaczy mu... ciotki go wydziedziczą... co on pocznie... co ja teraz pocznę...
Nie mogła wstrzymać łez.
— Miss Betsy, a ja się już nie liczę zupełnie?