Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bagh! — rozległ się rozkazujący głos Mahatmy.
Odpowiedział mu przeciągły, jękliwy i przytłumiony ryk, a w drzwiach oranżerji zamajaczył falisty zarys czarnej pantery, przesuwającej się niedosłyszalnie; zielonawe oczy i białe kły zamigotały przez mosiężne kraty kagańca, podniosła dumnie głowę, ale, uderzona oczami Guru, padła na brzuch i przypełzła do niego, nie śmiąc podnieść rozgorzałych ślepiów, bijąc się po bokach puszystym, długim ogonem, rzucił jej jakiś dźwięk, bo podniosła się leniwie, przeciągając się lubieżnie pod jego głaszczącą ręką, ziewnęła przeciągle i jęła cicho, czająco, bez najmniejszego szmeru, przesuwać się dokoła stołu, jak czarny, pełzający cień.
Tropiła jakieś ślady z trudem odnajdywane, węsząc w wielu miejscach, a znalazłszy się przy szalu miss Daisy, zaskomlała radośnie, skacząc na krzesło, i wsparta łapami o brzeg stołu, spojrzała w twarze siedzących, pobladłe nieco i zestraszone, mimo iż znano jej łagodność; zaledwie chwilę to trwało, bo Bagh, zniżając zwolna głowę, wpijała się strasznemi oczami w Zenona, nie poruszył się z miejsca, nie mógł, czuł się jak sparaliżowany, głowa mu nieco drgała, ale nie odwrócił źrenic od tych palących rozżarzonych karbunkułów, przysłoniętych szmaragdową mgłą, które, zwężając się, świeciły coraz potężniej i wżerały się w niego, jak ostre, szarpiące kły.