Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

— Także to bronisz swoich dziedzictw, Europejczyku?
— Rozszarpałbym je jak pantera, by tylko móc ze struchlałych wnętrzności wyrwać ich ducha trupiego i tchnąć w niego nowe, święte, prawdziwe człowiecze życie.
— I to mówi ten, który doniedawna sam roznosił śmierć i nienawiść...
— Ilem śmierci zadał, tyle razy dusza moja umarła w przekleństwie, więc niechaj po stokroć będą przeklęte dzieła wojny!
— Znam ten ton, znam; poprzez ludy i wieki płynie, jak ptak żałosny, błądzący przez otchłanie zatwardziałości, niedostrzeżony przez nikogo i zbędny śmiertelnym, zbędny! — powtórzył nagle wezbraną goryczą.
— Nie, nie, słyszał go Zoroaster, dostrzegli prorocy, ale dopiero w hinduskiej duszy usłał swoje gniazdo nieśmiertelne i tam — w dżunglach, żyje do dzisiaj i panuje litośnie.
— Więc idź, głoś pokutę za wczoraj i nowego jutra zmartwychwstanie — powiedział nawpół ironicznie, a wpół boleśnie Zenon.
— Wiem o tem, że ktoś powinien powstać i ponieść światu zbawcze słowo, powinien, nim utonie wszystek w zbrodni...
— Widzę, żeś się zaraził od Mahatmy świętą gorączką.
— Nie żartuj, jego bowiem mądrość była mi zwierciadłem, w którem po raz pierwszy zobaczy-