Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

łem siebie w całej istotnej nagości, siebie i nas wszystkich, nas, panów świata, nas, wybranych i jedynych, nas, władne, głupie i oszalałe z pychy bydlęta, nikczemne stado dusz strupieszałych, hordę zbrodni, zanurzoną w bagnisku hańby, niewolników a, czcicieli Przemocy, wyznawców Złota! — szeptał wyraźnie, prędko; palące, straszne słowa padały jak gromy, zabijały, rozdzierając duszę aż do dna przerażenia.
Zenon cofnął się nieco, uderzony jego wzrokiem, pełnym łez zakrzepłych z bólu, błyskawicznych lśnień i takiej mocy żalu, że poczuł, jako wszystkie nędze ludzkie uderzyły w tę duszę tkliwą i żebrzą ranami bólów o miłosierdzie, wołają wszystkiemi jękami o litość, że wszystek świat mieści się w jego wątłej piersi, wzbiera tam, huczy i miota się orkanem wszechmiłości i głodnem wiecznie łaknieniem dobra.
Odwrócił się jednak i powstał.
Do pokoju wchodziła miss Daisy, skinieniem powitała wszystkich, siadając tuż przy Mahatmie i rozglądając się po pokoju.
Prawie upadł zpowrotem na krzesło, nie odrywając już oczów od niej. Słowa Joe’go brzmiały mu, jak dźwięki dalekie i nierozeznane; naraz jakby się zapadł w błyskawicę, iż porażone olśnieniem oczy nie widziały już nic, prócz światła jej bladej, cudownej twarzy, owianej wzburzoną wichurą włosów, niby z miedzi przezłoconej, prócz jej oczów, podobnych do ogromnych kul najgłęb-