Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

ścian, obsiadając kominek, a kilku mężczyzn obstąpiło Joe’go, przysłuchując się sporowi, nawet Mahatma rozjaśnił twarz, jakby ze starej kości słoniowej uczynioną, gładził białą brodę i coraz częściej brał udział w rozmowie, tylko Mrs. Tracy spacerowała wraz z kotami w dalszym ciągu, a Daisy, milcząc, przeglądała jakieś pismo.
— Widziałem panią na skwerze Trafalgarskim — ozwał się niespodziewanie Zenon, ale jakby to mówił nie on, tak obcy miał głos, poruszał ustami, ale twarz nie wyrażała nic, a spojrzenie było puste i również obce słowom.
— Przechodziłam tamtędy, ale w takiej mgle trudno było rozróżnić jakąkolwiek twarz — odpowiedziała, nie podnosząc głowy.
— Że pani nie zbłądziła, Londyn podczas mgły to otchłań, łatwo można się zgubić nawet tym, którzy go znają — mówił spokojnie, cicho prawie, ale to znowu był nie on, to były tylko te myśli, jakie w nim powstały po jej spotkaniu, które wypełzły z jakiejś ciemni zapomnianej, zaczęły się same wysnuwać, jako byty odrębne się stając, wionęły na świat dźwiękiem zupełnie mu obcym i treścią zgoła niezrozumianą.
— Chodziłam z dobrym przewodnikiem! — odparła po chwili, podnosząc zwolna głowę i spoglądając mu prosto w oczy tak strzelistem, przenikającem i potężnem spojrzeniem, że cofnął się, jakby pod uderzeniem; ten błysk rozdarł w nim ciemności, rozświetlając budzącą błyskawicę