Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

nawskroś duszy odrętwiałej, że nagle powstał w sobie, wszystek żywego czucia i myśli pełny, spajając bezwiednie chwilę obecną z tamtą, przeżywaną przed kominkiem; ale to, co było później, runęło gromem w głąb nieznaną, rozpadło się w struchlały pył zapomnienia, nie wiedział wprost, że istniało.
Poczuł się dziwnie spokojnym i rzeźwym i sobą władnącym, przysłuchiwał się chwilę rozmowie głośnej, patrzył na Mahatmę, który powstawał właśnie i szedł do Joe’go, a zniżając głos, mówił do Daisy:
— Wie pani, pantera o mało się na mnie nie rzuciła.
— Prawie nie do wiary, łagodna jak dziecko, chyba szukała mnie, stąd mogło się wydawać, że chce się rzucić.
— Siadła na pani szalu i tak straszliwie patrzyła, prężąc się do skoku, że gdyby nie rozkaz Guru, na pewno rzuciłaby się na mnie.
— Przepraszam pana bardzo za chwilę przerażenia, bardzo.
— Ależ nie należy mi się przepraszanie, ponieważ zupełnie się nie bałem.
— Choćby i najkrótsza chwila obawy przyjemna nie jest.
— Niestety, nie miałem i takiej chwili. Upośledzony jestem poprostu, że nie rozumiem nawet u innych uczucia strachu, bo go nigdy nie doświadczałem.