Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszedł się po pokoju, ale tak niezręcznie, iż omal nie stratował kotów, dość chłodno przeprosił Mrs. Tracy i podrażniony siadł do fisharmonji, błądząc palcami odniechcenia po klawiszach i rozmyślając o dziwnem zachowaniu się Daisy.
W głębi, obok kominka, stał Mahatma z Joe’m w grupie kilku mężczyzn; rozmawiali głośno i żywo, ale Zenon posłyszał tylko ostatnie zdanie Hindusa:
— Są tylko jedne prawa, rządzące światem, prawa ducha nieśmiertelnego, reszta to pozór, oman, lub zarozumiała, uczona głupota!
Nie słuchał już więcej, bo bezwiednie zadźwięczała mu pod palcami ta melodja, której nie mógł sobie przypomnieć, wychodząc z seansu, i próżno ją chciał wyrwać z siebie przez całe trzy dni. Przyszła mu teraz sama, spłynęła w całości, była zdumiewająca w prostocie i w dziwnym, nigdy niesłyszanym rytmie, obca mu zupełnie w formie i w swej treści muzycznej. Grał ją uważnie, uczył się jej napamięć, powtarzał, rozkoszując się jej groźną pięknością.
Zbudził się w nim artysta z taką siłą, że już nie słyszał otoczenia, porwany potęgą tej pieśni dzikiej, ognistej, a przesyconej tęsknicą; ale im głębiej wsłuchiwał się w te dźwięki, tem silniej wyrastały z nich przypomnienia jakieś blade i odległe słów gdzieś usłyszanych, jakiegoś głosu, który te słowa śpiewał, jakiegoś krajobrazu zarazem...