— Nareszcie. Myślałam, że się już was nie doczekamy, od pół godziny obiad gotów, a ja wyglądam i wyglądam! — wołała radośnie Betsy, sama otwierając im ciężkie drzwi do sieni.
— Zupa zimna, baranina spalona, legumina opadła, ciotki złe, a miss Betsy zrozpaczona — żartował Zenon, witając ją serdecznie.
— Bo Betsy była naprawdę zrozpaczona, myślałam...
— Że nie przyjdziemy, proszę wyciągnąć rączki, to nasza kara za opóźnienie...
Rozwinął papier i sypał na jej ręce całą więź cudnych anemonów, tak spłonionych, jak ona, i całe pęki wspaniałych róż purpurowych, jak jej usta w tej chwili, usta rozdrgane rozkoszą i tulące się do chłodnych, woniejących kwiatów, z poza których podnosiła zachwycone oczy i szeptała dziękczynnie:
— Dobry Zen, dobry! dobry!
— Z powodu mgły wszystkie pociągi spóźnione ogromnie! — ozwał się Joe.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ III.