zaczął już głośniej i weselej rozmawiać z Betsy, Joe jednak milczał uporczywie, prawie nie podnosząc twarzy z nad talerza i dobrze wiedząc, jak bardzo to niecierpliwi ojca...
Mr. Bartelet nie mógł już wytrzymać, rzucał srogie spojrzenia na syna, marszczył brwi, trzaskał nożem o talerz, ale nie doczekawszy się ani słowa, pierwszy zaczął mówić do niego w swój ironiczny, zwykły sposób.
— Cóżto za sława zamieszkuje w waszym pensjonacie?
Joe podniósł zamyślone, posępne oczy na niego.
— Od dwóch tygodni prawie wszystkie gazety o nim piszą.
— Nie czytuję gazet — odparł krótko.
— Ale musisz przecie wiedzieć, o kim mówię! — zaczynał już wrzeć na nowo.
— Stary Braman, Mahatma Guru... tak, mieszka tam.
— Wnioskuję z artykułów, że jakiś nowy, mistyczny busines chce założyć w Anglji.
— Mogę zaręczyć, że jest daleki od tego, co się złośliwie nazywa mistycznym businesem; przyjechał przyjrzeć się Europie.
— No i zagarnąć przy sposobności nieco naszych funtów.
— Ma on dość swoich rupij, a przytem pieniądze mają dla niego wartość istotną, to jest żadną — dodał z naciskiem.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.