Milczeli już obaj, Joe postanowił w tej chwili, że nic mu nie powie o wziętej dymisji, nie pragnął kłótni, chciał mu oszczędzić gniewu, tak dobry był dzisiaj i tak wyjątkowo łagodny, że nie śmiał mu psuć tak rzadkich chwil, a zresztą rachował i na to, iż wiadomość o przeznaczeniu jego pułku na plac boju życzliwiej go usposobi. Nie uciekał przecież z obawy wojny, używał jej bowiem już nieraz i dosyta.
— Na niechybne kule tych parobków! — szeptał stary do siebie, gdy wchodzili do wielkiego, jasnego pokoju na pierwszem piętrze; był to rodzaj salonu i bibljoteki zarazem.
Na niskim stoliku przed kominkiem Betsy już gospodarowała przy herbacie, gdy wchodzili. Mr. Bartelet osunął się w głęboki fotel, wziął filiżankę i, popijając zwolna, zapadł w głęboką zadumę.
Ciotki też zjawiły się wkrótce, poprzedzane przez Dicka, niosącego stołeczki pod nogi. Miss Dolly była już, jak zwykle, wyniosła i majestatycznie piękna, bardziej tylko wzdychała, pijąc herbatę, i więcej niźli zwykle ukradkowemi, przyczajonemi spojrzeniami stróżowała Betsy, a miss Ellen, drobna i nikła, jak suchy badyl dziewanny z ostatnim, bladym kwiatem na czubku, nieśmiało wsunęła się za siostrą, lękliwie spojrzała na fotel brata i trwożnie zasiadła w zagłębieniu, między bibljotecznemi szafami, cichutko przewracając pożółkłe kartki biblji, i zwolna zagłębiała się w kontemplację świętych tekstów.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.