Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Odpowiadał wesoło, często nawet żartobliwie, bo za lada powodem wybuchała śmiechem. Szczerze się śmiała, ale z trudem niemałym powstrzymując pytanie o Daisy; to imię czyniło się jej nienawistnem, parzyło usta i przenikało jakąś jeszcze ciemną obawą, a mimo to budziło aż prawie bolesną i dręczącą ciekawość.
Zenon zaczynał to odczuwać po urywanych i poplątanych słowach, po lukach, jakie były w rozpytywaniach o każdy niemal dzień, spędzony zdala od nich, o znajomych, o prace jego, a nawet czasem już wyraźnie wiedział po niemych, bezwiednych ruchach ust, iż tam, poza niemi, tkwi to imię złowrogie, że ona je przeżuwa, niby palące ostrze, a wymówić jeszcze nie śmie. A nie chciał dopuścić do tego, nie wiedząc sam dobrze dlaczego, lękał się tego pytania, więc silił się umyślnie na humor, robił dowcipy, opowiadał zabawne anegdoty, byle tylko odwlec tę chwilę na później, lub ją zagubić zupełnie... Ale rozmowa się rwała, tematy wyczerpywały się prędko i następowały coraz częstsze i dłuższe milczenia, niepokojące pauzy, w których ich oczy, obciążone tą utajoną troską, uciekały od siebie spłoszone, niepokoju pełne.
Na szczęście, miss Dolly przysiadła się do nich i rozbolałym głosem i tonem oburzenia zaczęła powstawać na jakąś sztukę Dumasa, którą widziała przed kilku dniami z Sarą Bernhardt w roli głównej.