Miss Dolly wzdrygnęła się, milknąc narazie.
— Deklamuj, Dolly, powinnaś zostać pierwszą kaznodziejką w tym feministycznym kościele przyszłości, masz wszystkie warunki: głos rozległy, wiarę silną, lekceważenie prawdy, nienawiść cudzych przekonań i wielki zapas wielce patetycznych i głupich dostatecznie frazesów. Wszak tylko tem stoją wszyscy trybunowie!
— Gbur i tyran! — zionęła przez zaciśnięte zęby, obrzucając go wyniośle pogardliwem spojrzeniem.
— Sprytna teorja: brać wszystkie prawa z dodatkiem pieniędzy, a nam łaskawie pozostawiać wszystkie obowiązki i ciężary! — drwił nielitościwie stary, rozdając karty.
Nie ozwała się już ani słowem, dopiero gdy znowu zagłębił się w grę, zniżyła głos i, rzucając bojaźliwe spojrzenia na niego, mówiła:
— Żywot kobiety to dom wiecznej niewoli, to żywot duchów, przykutych do bydląt, to nieustająca Kalwarja!
Miss Ellen, która właśnie przysuwała się do nich lękliwie, rzekła na to swoim cichym i miękkim, jak oliwa, głosem:
— „Wdzięczność żony pilnuje i cieszy męża swego i tuczy kości jego”.
— Nędzna paplanina wielbłądzich pastuchów, powtarzasz jak fonografy.
Rzuciła się ze złością, bo Ellen, często i bez powodu, podnosiła rękę, głosząc z namaszczeniem pierwszy lepszy werset.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.