Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

— I to z zasady! Musi pan mieć nadzwyczajne powody?
— Bardzo proste i bardzo zwyczajne — odparł z uśmiechem.
— „Będzie start grzech pospołu z grzesznikiem” — rzekła uroczyście miss Ellen.
Zenon się uniósł, a że rzadko mu się to zdarzało, więc tem gwałtowniej.
— Oto poprostu obmierzło mi już plugawe kłamstwo, zwane teatrem, i przeto znienawidziłem do rdzenia głupstwo, blagę i kramarstwo, bezczelnie udające sztukę. Mam już dosyć udawań, dosyć takich głupich gestów w próżnię, tych błazeńskich symulacyj życia, tych małpich naśladowań, tych póz na człowieka, i tej całej, oszalałej z pychy menażerji autorów, aktorów i oklaskującego, pijanego głupotą, pospólstwa.
— Czegóż więc chcesz? — pytał żywo Joe, przestając grać.
— Prawdziwego i szczerego kultu piękna.
— A Szekspir, a Grecy, a tylu, tylu innych, nie są-ż sztuką prawdziwą?...
— Te wszystkie sławne i ze czcią powtarzane nazwiska to puste dźwięki, dawno już umarła ich treść prawdziwa, tak dawno, że te nazwiska mówią nam tyleż, co nazwy planet i słońc, zarówno nam obce, dalekie i nieznane.
Wytarte liczmany, krążące w odruchowym obiegu, prawdy, mówione w niezrozumiałym języku, a przytem trupy, dźwigane przez nas dobrowolnie,