zji czarownej, porwana jego słowami i zapałem, z jakim mówił; więc tylko z miłością i podziwem patrzyła na jego piękną i bladą twarz, jakby opromienioną natchnieniem, rozmarzoną i tęskną zarazem.
— Widzę te pielgrzymki, te niezliczone tłumy, te święta, pełne tajemniczych i wzniosłych uroczystości! — entuzjazmowała się miss Dolly.
— Dom Cook’s et Co. mógłby się niemi zająć, możnaby nawet zawiązać towarzystwo akcyjne do urządzania takich świąt, interes niezły, a gdyby się założyło specjalne pismo i ajentury po całym świecie, zniżono taksy, to interes poszedłby na pewno — drwił stary, ale obie ciotki, Betsy, a nawet i Joe rzucili się na niego w obronie projektu, że zawiązała się nieco bezładna i gorąca rozmowa, bo stary rzucał co chwila złośliwe uwagi. Zenon milczał, dopiero gdy nieco przycichli, niespodzianie oznajmił:
— Moje marzenie musi pozostać czas jakiś tylko marzeniem, ale tymczasem otwieramy teatr marjonetek!
— Teatr marjonetek? ależ jest ich kilka!
— Nasz teatr nie będzie dla dzieci.
— Więc dla kogóż, u Boga, może być teatr marjonetek?
— Ten będzie dla dorosłych, dla artystów i przez artystów.
— Dzieciństwo, dekadencja, francuskie wymysły! — krzyczał mr. Bartelet.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.