— Być może, ale te dzieciństwa są bliższe prawdziwej sztuki, szczersze i głębsze dają wrażenia, niźli dzisiejszy teatr.
Nie, nie chciało już mu się mówić, poczuł się ogromnie znużonym, więc prawie odniechcenia opowiadał bliższe szczegóły o tym teatrze, zwracając się tylko do Betsy, bo stary zaczynał go już niecierpliwić brutalnemi uwagami, gdy naraz, nie kończąc zdania, porwał się na nogi, z okrzykiem:
— Ktoś wszedł tutaj!
Najwyraźniej zobaczył ruch portjery, odsłaniający drzwi, usłyszał szmer kroków i szelest wlokącej się po ziemi sukni...
Zamilkli, strwożeni jego głosem i postawą, bo pochylony, blady, z rozbłysłemi oczyma, nasłuchiwał, jak ten szmer, ledwie pochwytny, przesuwał się przez pokój ku oknom... słyszał wyraźnie, rozróżniał... był najgłębiej pewny, iż ktoś przechodzi... że ktoś wszedł ze schodów i teraz przemyka się mimo nich... że skoczył na środek, jakby chcąc ująć niewidzialną...
Nie było jednak nikogo, szmer zgasł, jak płomień zdmuchnięty, wszyscy siedzieli w trwożnej ciszy, wpatrzeni w niego; obejrzał cały pokój, otwierał szafy, zajrzał nawet za spuszczone story.
— Byłem pewien, że ktoś wszedł i wolno przechodzi przez pokój!
— Dick, przejrzyj jutro książki, musiały się znowu zagnieździć szczury! — wołał wesoło stary, ale ukradkowem spojrzeniem wodził po pokoju.
Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.